Żegnamy Podkarpacie

Kolejny wyjazd już za nami. Było dość ekstremalnie. Opuściliśmy tereny Podkarpacia i dotarliśmy do wschodniej części Małopolski. Ale po kolei.

Na miejsce noclegowe tradycyjne dotarliśmy wieczorem w piątek. Dzięki życzliwości proboszcza Stasiówki, gdzie chcieliśmy przenocować, mieliśmy zapewniony nocleg w szkole. Szkoła duża, z prysznicami, do kościoła wystarczy przejść na drugą stronę – czego chcieć więcej?

Sobotę zaczęliśmy od Mszy Św. i wspólnego śniadania. Kawę wypiliśmy z naszych nowych kubków –
z okazji „jubileuszowego” bo piątego już wyjazdu, przygotowaliśmy metalowe kubki z nadrukiem naszego logotypu 🙂 Żeby było jeszcze bardziej uroczyście, kawę zrobiliśmy w przywiezionym ekspresie 🙂

Po śniadaniu pojechaliśmy do Ropczyc, gdzie ostatnio zakończyliśmy wędrowanie. Po ostatnich problemach ze znalezieniem miejsca parkingowego w Rzeszowie sądziliśmy, że w mniejszym miejsce nie będzie tego problemu. Jednak sobotnio-poranny ruch w Ropczycach był spory i trochę krążyliśmy, zanim udało nam się znaleźć miejsce postojowe.

Za Ropczycami szlak zaczyna się piąć do góry. Niby nic strasznego – po prostu trochę większy wysiłek. Ale ostatnie dni były trochę deszczowe, dzień też pochmurny i wilgotny – i zwykła polna droga zamieniła się w strumień błota. Koła naszych pojazdów od razu oblepiły się kilogramami błota, a my staraliśmy się brnąć do przodu i przy okazji się nie poślizgnąć.

Po przejściu trudnego odcinka i dotarciu do drogi asfaltowej, dwie osoby musiały zakończyć dzisiejsze wędrowanie. Ten dzień to setna rocznica objawień fatimskich i z tej okazji w naszym parafialnym kościele odbędzie się przedstawienie, w którym Marysia gra rolę Hiacynty – nie może jej więc zabraknąć. Wróci do nas po przedstawieniu, późnym wieczorem, aby w niedzielę móc kontynuować wspólne wędrowanie.

Dalej dotarliśmy do Zawady, gdzie znajduje się Sanktuarium Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Podbiliśmy paszporty, posililiśmy się nieco i ruszyliśmy w ostatni odcinek naszego dzisiejszego wędrowania – prosto do Stasiówki.

Po dotarciu na miejsce poszliśmy na Nabożeństwo Fatimskie, a po nim przyrządziliśmy sobie pierogową ucztę. Na tym wyjeździe, w Pilźnie, miniemy dwusetny kilometr naszej pielgrzymki – i z tej okazji przywieźliśmy pierogi pod hasłem „200 pierogów na 200 kilometrów”. Pierogi były przepyszne, domowej roboty, przywiezione przez każdego z nas. Miało ich być 200, ale każdy się bardzo przyłożył do zadania i było ich znacznie więcej, tak więc każdy mógł jeść do woli i jeszcze mnóstwo zostało 🙂

A po posiłku przyszedł czas na śpiewanie. Tym razem do wspólnego wędrowania dołączyła jeszcze jedna zaprzyjaźniona rodzina i dzięki temu podczas śpiewanie pieśni Maryjnych mieliśmy profesjonalnego muzyka, który akompaniował na przywiezionym pianinie! (Dla uściślenia dodam, że pianino było elektryczne, więc transport instrumentu był prostszy, niż klasycznego pianina.)

Drugi dzień wyjazdu, jak zwykle zaczęliśmy od Mszy Św. i wspólnego śniadania. Niedziela rozpoczęła się piękną słoneczną pogodą, więc radośnie wyruszyliśmy dalej, wśród kwiecistych łąk, lasów i pagórków.

Na postoju w Gumniskach w jednej z hulajnóg pękła dętka. Od przygody z pękającymi dętkami na pierwszym wyjeździe nosimy ze sobą więcej zapasowych dętek i kluczy. Ale jak to czasem bywa, pękła dętka, której akurat nie mieliśmy zapasowej. Dodatkowo uniwersalny klucz nastawny był zbyt duży, aby odkręcić koło… Ale udało się załatać dętkę bez ściągania koła, więc mogliśmy wyruszyć dalej.

Przez pola i lasy, miejscami kiepsko oznaczonym szlakiem, szliśmy w słonecznej pogodzie, aż doszliśmy do przysiółka Maga, który położony jest na wzniesieniu. Stąd roztacza się piękny widok na okolicę, z Jeziorem w Mokrzcu i Pilznem w centralnej części. Ze wzgórza zeszliśmy do wsi Dobrków, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój.

Ostatni odcinek prowadził do Pilzna. W mieście oprócz pamiątkowego zdjęcia, pochlapaliśmy się w fontannie i zjedliśmy lody. Wyruszyliśmy dalej w kierunku Słotowej, aby przez pagórki dojść do kapliczki Św. Jakuba. Ostatecznie jednak zakończyliśmy wędrowanie na obrzeżach miasta. Na samym końcu czekała nas miła niespodzianka. Jeden z dębickich radnych, gdy dowiedział się, że idziemy szlakiem Św. Jakuba i będziemy w Słotowej, chciał na nas czekać przy kapliczce. Gdy się okazało, ze jednak tam teraz nie dojdziemy, to przyjechał do nas i poczęstował swojską kiełbasą 🙂

Zdjęcia z wyjazdu znajdują się tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *