Lwówek, ach ten Lwówek

Po dłuższej przerwie w ostatni lipcowy weekend (27-28.07.2019) znów wyruszyliśmy na szlak.

Chyba przedostatni wyjazd część z nas rozpoczęła już w piątek wieczorem. Nocleg mieliśmy zapewniony w Lwówku Śląskim – mniej więcej w połowie zaplanowanej na ten wyjazd trasy. Na miejscu okazało się, że ustalenia co do naszego pobytu trochę się minęły po drodze (i np. nie mieliśmy dostępu do kuchni), ale pielgrzym nie marudzi i przyjmuje, co mu zostanie zaoferowane. Po rozpakowaniu się poszliśmy spać do dość nagrzanych pokojów (były na poddaszu, a temperatury ostatnio bardzo wysokie).

Na tym wyjeździe dołączyła do nas kolejna rodzina – serdecznie witamy i cieszymy się bardzo z Waszej obecności!

Sobotę rozpoczęliśmy od Mszy Św. o godz. 7.00 w kościele pw. Narodzenia NMP w Lwówku Śl. Potem zjedliśmy wspólne śniadanie z przepyszną jajecznicą i pojechaliśmy do Pielgrzymki rozpocząć 20-kilometrowy etap.

Zaraz na początku trasy część z nas dość brawurowo pokonała rzekę, przechodząc po prostu przez nią (i nie korzystając z pieszej kładki obok). Dalej doszliśmy do miejscowości Twardocice, której centralnym miejscem są monumentalne ruiny kościoła Schwenckfeldystów. Potem szliśmy trochę wioskami, trochę lasami. Było ciepło i gdyby nie wiaterek, można by nawet rzec, że upalnie. Chcieliśmy uzupełnić wodę i ochłodzić się lodami, ale niestety w żadnej wiosce nie natrafiliśmy na sklep. Dopiero w Lwówku, niecały kilometr przed końcem, dotarliśmy do marketu, gdzie zaopatrzyliśmy się w mleczne zimne produkty pierwszej potrzeby 🙂

Plany wieczornej kolacji musieliśmy zmienić. Przy braku dostępu do kuchni zamówiliśmy jedzenie na wynos – każdy mógł wybrać co chce. Na tak spore zamówienie (kilkanaście dań) trzeba było poczekać, ale nikt nie narzekał – oczekiwanie umilaliśmy sobie śpiewem przy gitarze. Po sytej i smacznej kolacji przyszedł czas na modlitewne skupienie i śpiewy przy gitarze do późnych godzin.

W niedzielę poszliśmy na pierwszą Mszę Św. na godz. 7.00. Udało nam się zdobyć pieczątki do paszportów. Zjedliśmy śniadanie (tym razem grzane paróweczki) i zaczęliśmy się pakować. Pakowania niektórzy mieli dużo – m.in. rowery i kilka dodatkowych walizek, jako że na Camino przyjechali prosto z wakacji.

Na szlak zabraliśmy całkiem sporo sprzętu – 4 hulajnogi, 2 przyczepki rowerowe, 2 rowery i wózek. Sporo, jak na grupę 21 osób. Okazało się, że dorosły na rowerze pilnujący gromadki dzieci brykających na hulajnogach to bardzo dobry pomysł.

Było cieplej niż w sobotę, więc szło się nieco trudniej. Po kilkunastu kilometrach chcieliśmy zamówić taksówkę, żeby jedna osoba pojechała już do Lwówka i tym samym sprawniej odebrać samochody na końcu trasy. Rozważaliśmy też powrót rowerem. Gdy tak debatowaliśmy, przez wioskę przejeżdżał samochód. Zatrzymaliśmy go i okazało się, że kierowca właśnie jedzie do Lwówka i może nas zabrać. Więc skorzystaliśmy.

Podczas gdy jedna osoba zakończyła piesze wędrowanie, reszta szła dalej. Doszliśmy do Radostowa Górnego, które powitało nas Źródełkiem Radości (z bardzo smaczną wodą). Porozmawialiśmy z rowerzystą, który przyjechał tutaj z dziećmi i poszliśmy dalej. Cel niedzielnej wędrówki (Lubań – 26 km od Lwówka) był jeszcze daleko, godzina mocno popołudniowa, zmęczenie i nadciągające ciemne chmury – to wszystko skłoniło nas do skrócenia trasy. Postanowiliśmy podejść do kościoła w Radostowie, żeby mieć dobre miejsce parkingowe na kolejny wyjazd (i może nawet Mszę Św.). Jednak zdążyliśmy przejść jedynie kilkaset metrów i nagle się mocno rozpadało. A rozpadało się dokładnie w momencie, gdy przechodziliśmy obok solidnego zadaszonego przystanku autobusowego. Było więc gdzie poczekać na przetransportowanie naszych samochodów.

Wracając do domu kilka razy przejeżdżaliśmy przez mocne ulewy – całe szczęście, że nie spotkało nas to podczas wędrówki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *